czwartek, 22 grudnia 2011

Życzenia świąteczne

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku 2012 życzymy wszystkim czytelnikom naszego bloga  najwszystkniejszego dobrego. (Nawet jeśli nie obchodzicie tych Świąt, a Nowy Rok w Waszym kalendarzu zaczyna się kiedy indziej). Życzymy wszystkim szczęścia, zdrowia i spokoju (w życiu i na boisku Etnoligi). Ciągnąc piłkarski temat dodam jeszcze: życzymy kibicom piłki nożnej w kraju żeby polska drużyna wyszła z grupy na Euro. Jeśli macie jeszcze jakieś życzenia dopiszcie w komentarzach.


czwartek, 1 grudnia 2011

Etnoliga. Wręczenie nagród.

Znowu ta Bednarska
28 listopada 2011 w Urzędzie Dzielnicy Ursynów odbyło się wręczenie nagród i podsumowanie Etnoligi 2011 rozgrywanej od września do  listopada. Trochę się spóźniłem i ominęły mnie przemówienia. Trudno mi więc przytoczyć ich treść. Na najważniejszej części - wręczenie medali i konsumpcja - już mnie nie zabrakło. Jeśli chcecie dokładne wiedzieć co kto powiedział i co ogłosił najlepiej zajrzyjcie do oficjalnego komunikatu organizatora Etnoligi. Najważniejsze jest to, że kolejna edycja Etnoligi już w styczniu.

Chrząszczyki / Pol Afrikans
Tę edycję Etnoligi na pierwszym miejscu zakończyła drużyna Chrząszczyki/Pol Afrikans. Wygrali wszystkie mecze. Drugie miejsce przypadło FC Taborowej, która sprawiła nam ostatnio niezłe lanie. Na trzecie miejscu uplasowali się Loaded Zeppelins. Gratulujemy!
Ceremonia była bardzo miła - uściski dłoni, uśmiechy, flesze, zdjęcia, ciasto, herbata i paluszki. Wszyscy obecni piłkarze otrzymali medale. Puchary otrzymali nieliczni. Uściślając - Ci, którzy doprowadzili swoje drużyny na podium. Jeden z takich pucharów pożyczyliśmy, żeby zaakcentować, że w następnym sezonie jesteśmy gotowi do walki o najwyższe pozycje w lidze. W tej edycji musieliśmy się zadowolić ósmym miejscem.
Szczerze powiedziawszy po pierwszym meczu w Etnolidze ósme miejsce wziąłbym w ciemno. Spotkaliśmy się wtedy z Bednarską - drużyną, która we wcześniejszej edycji Etnoligi zajęła ostatnie miejsce. Zremisowaliśmy z nimi 4-4. Po meczu pomyślałem: Skoro remisujemy z ostatnią drużyną to z kim będziemy wygrywać? Wygląda na to, że skończymy ligę z jednym punktem wywalczonym z Bednarską. Rzeczywistość okazała się bardziej szczęśliwa. Zaliczyliśmy dwa remisy i trzy zwycięstwa. Wywalczyliśmy więc nie 1 a 11 punktów. (W tabeli przygotowanej przez organizatorów był - a może nadal jest - błąd. Według niej uzyskaliśmy 8 punktów). 11 punktów wywalczyła również Bednarska. Wygrała swój ostatni mecz i wskoczyła na - dotychczas nasze - siódme miejsce. Zadecydował lepszy bilans bramkowy. My swój bilans popsuliśmy tracąc w ostatnim spotkaniu z FC Taborową 11 goli.
Bednarska zrobiła nam psikusa już drugi raz w tej edycji Etnoligi. Za pierwszym razem podczas wspominanego już remisowego meczu strzelili nam wyrównującą bramkę dosłownie w ostatniej sekundzie meczu. Gdyby nie to bylibyśmy w tabeli nad nimi. W ten oto sposób nasz występ w Etnolidze został spięty bednarską klamrą... Myślę, że w następnej edycji rozgrywek mecz z Bednarską potraktujemy szczególnie.
 Czekamy do stycznia na kolejne mecze. Do tego czasu zostało kilka tygodni. Z pewnością przepracujemy ten czas. Wypracujemy kilka zagrań, którymi zaskoczymy przeciwników. I tu mam propozycję. Jeśli ktoś z czytelników, być może zawodników innych drużyn, chciałby dołączyć do naszych treningowych spotkań dajcie znać w komentarzach. Planujemy grać na hali w niedzielę po południu, w godzinach kiedy była rozgrywana Etnoliga. (Oczywiście nie przez 7 godzin). Miejsce jest jeszcze nie zostało wybrane.

Na sam koniec chciałbym podziękować organizatorom z Fundacji Dla Wolności za zorganizowanie Etnoligi. Nie znamy Was po imieniu ale i tak dziękujemy. (Osobiście znam imię Krzysztofa Jarymowicza i Magdy, która zajmowała się losowaniem i robieniem zdjęć). Dziękujemy też wszystkim, którzy pomogli Fundacji w tym przedsięwzięciu. Również panu wiceburmistrzowi - Piotrowi Machajowi, który w imieniu władz dzielnicy składał nam gratulacje.

Tradycyjnie zapraszamy na stronę naszej Fundacji www.uslyszecafryke.org i po raz pierwszy na fanpage'a Fundacji Usłyszeć Afrykę na  facebooka.

Mamy film, w którym reporter dokonuje analizy naszej gry w Etnolidze 2011. Nie rozumiem tylko sprawy z defraudacją. Chodzi mi o PZPN czy o naszą drużynę?


niedziela, 27 listopada 2011

Etnoliga. FC Taborowa 11 - 0 Fundacja "Usłyszeć Afrykę'

7 minut chwały
Punktualnie o 19:00 pan sędzia w czapce przypominającej pasiastą skarpetę zagwizdał dając sygnał rozpoczęcia meczu. Ostatnie spotkanie w tegorocznej rozgrywce, mecz z silnym przeciwnikiem FC Taborowa! Lecz niestraszny nam taki przeciwnik, kiedy to w składzie naszej drużyny same orły! Przez pierwszych 5 min królowaliśmy na boisku, zawodnicy grali sprawnie, z gracja podawali piłkę, to była naprawdę wzorowa zespołowa gra! Potem było trochę gorzej i nasz zespół zmienił się w grono solistów indywidualistów (hm... z drugiej strony nikogo winić nie można, że pragnie zostać gwiazdą spotkania, a nóż na widowni zaszył się jakiś łowca piłkarskich talentów?!)
Ale najpierw skupmy się na naszych chwilach chwały. Panowie atakowali bramkę przeciwnika nieustannie, przejmowali piłkę, bronili z pełnym poświęceniem! Pierwszą bramkę straciliśmy po ok. 7 min gry, potem pojawiły się kolejne, ale podkreślić trzeba, że przeciwnik był szybki jak błyskawica, a my... cóż ledwie małe piorunki nie zawsze mogliśmy nadążyć.
Oddaliśmy kilka(naście) strzałów wymierzonych w okolice bramki FC taborowa, raz nawet Adam D. musną poprzeczkę od wewnętrznej strony, niestety jednak piłka wpaść do siatki nie chciała. Z pokora przyznać trzeba, że kilka(naście)okazji zostało koncertowo schrzanionych... i niech będzie to dla nas bolesną nauczką na przyszłość.
Podkreślić natomiast należy wielkie oddanie całej drużyny, której członkowie odnieśli rany w boju. Piotrek został dwukrotnie raniony w prawą kończynę dolną, ale za każdym razem dzielnie wstawał o własnych siłach i wracał do gry! – Cóż za hart ducha! Paweł doznał niegroźnej aczkolwiek bolesnej kontuzji prawego barku w starciu z przeciwnikiem. I wiele jeszcze było poświęceń z naszej strony, nie wspominając już o strażniku bramki, który przechwycił wiele trudnych piłek i nieustannie odpierał zmasowane ataki wroga! Była krew, był pot, łez nie odnotowano.
Mecz zakończył się wynikiem 11:0, ponieśliśmy sromotną klęskę.
I tak oto szanowni czytelnicy zakończyliśmy tegoroczne rozgrywki Etnoligi na zaszczytnym 7 miejscu w tabeli (z 12 dostępnych do obsadzenia :D). I choć nasz kontuzjowany kapitan miał nieco wyższe aspiracje, nie pozostaje mi nic jak tylko pogratulować wszystkim oddanym graczom i kibicom naszej fantastycznej drużyny!
Do usłyszenia w styczniu!

Do stycznia zamiast relacji z meczów można śledzić co się dzieje na naszej stronie www.uslyszecafryke.org 


tekst: Magda
zdjęcia: Magda
montaż filmu: Maciek


środa, 23 listopada 2011

Etnoliga. Fundacja "Usłyszeć Afrykę" 7 - 3 Beer Monsters

Wróciliśmy z dalekiej podróży.
Tytuł mojego sprawozdania z meczu ma wymiar osobisty i ogólno-drużynowy. Dla mnie był to powrót z ziemi Pablo Escobara, Andrésa Escobara, Rene Higuity i Carlosa Valderramy, którzy w różny sposób przyczynili się do rozwoju kolumbijskiej piłki. Pierwszy, król kokainy, łożył niemałe sumy na stadiony i kluby. Drugi, będąc obrońcą Kolumbii, strzelił samobójczą bramkę w przegranym z Anglią 1:2 meczu, w efekcie czego drużyna z Ameryki Płd. odpadła z turnieju, a nasz nieszczęsny bohater po powrocie do kraju został zastrzelony przez fanatycznego kibica. Trzeci był charyzmatycznym bramkarzem reprezentacji Kolumbii, którego scorpion save z meczu przeciwko Anglii na Wembley w 1995 bije rekordy popularności na youtubie (http://www.youtube.com/watch?v=wkYmmV7Oa-U&feature=related). No i ostatni w zestawieniu, ale pierwszy w zasługach Valderrama, z lwią grzywą. Być może wszyscy oni byli moim natchnieniem, gdyż po powrocie z dwutygodniowego urlopu, który wykluczył mnie z trzech ostatnich meczów, zdobyłem pierwszego w tym turnieju hat tricka. Między innymi dzięki temu nasza drużyna, po dwóch ostatnich porażkach wróciła na tory zwycięstwa, które mam nadzieje, dowiozą nas do końca turnieju.
Po powrocie zastałem inna drużynę Usłyszeć Afrykę. Jej siła rażenia znacząco wzrosła w każdej formacji. Temu zatem, a nie swojej dyspozycji przypisywałbym końcowy sukces w meczu przeciwko „piwnym potworom”. Choć my mieliśmy tylko jednego monstera w naszym składzie, nie przelękliśmy się. W sumie od początku wiedzieliśmy, że przeciwnik jest w naszym zasięgu. Pierwsze minuty jednak nie były łatwe. Jak to powiedziała obecna na stadionie Paulina S., kobieta małej wiary, acz wielkiego ducha: „Oj coś czarno to widzę…” Straciliśmy łatwo pierwszą bramkę, gdy wszyscy rzucili się do przodu bić miłośników browara. Osamotniony w obronie Michał nie zdołał powstrzymać zabójczej kontry. Mieliśmy kilka niebezpiecznych sytuacji, ale nic nie wchodziło. Ja zaraz po wejściu na boisko, też byłem bliski strzelenia gola, co zresztą zostało zarejestrowane przez byłego zawodnika i trenera, teraz w funkcji kamerzysty, Tomasza Skiby. Ale co się odwlecze to nie uciecze. Kilka świetnych, zmarnowanych przeze mnie podań od kolegów z pola i w końcu się udało. Zaparkowałem piłkę nad wychodzącym z bramki bramkarzem Monsterów. Niestety po chwili rozluźnienia padło wyrównanie więc na przerwę schodziliśmy przegrywając 2:1.
W drugiej połowie uporządkowaliśmy grę i po jednej z ładniejszych akcji meczu Krzysiek, jak mawiał klasyk w „indywidualnym pojedynku” zwiódł obrońcę i pięknym strzałem wyrównał. Mi pozwolono grać na szpicy. Nie zawalczyłem się więc za dużo, dzięki czemu miałem szansę na mocniejsze szarpnięcie do przodu. Dwie takie akcje pod rząd zamieniłem na bramkę i odskoczyliśmy na 4:2. Monsterzy rzucili się odrabiać straty, ale chłopaki w obronie i fenomenalnie broniący Gabriel nie pozwolili im na wiele. Dało się słyszeć pokrzykiwania „Spokój, spokój…” brata mojego Tomasza, którego występ całkiem spokojnie mogę jak najbardziej pozytywnie ocenić. Z naszej strony dwie kolejne bramki dorzucił Piotrek Turek grający w koszulce Zanzibaru - nasz drużynowy internacjonał z polskim paszportem. Wydaje mi się, że Potwory odpowiedziały dwoma bramkami, choć w filmowej relacji zapisany jest końcowy wynik 7:3. Pewny jestem, że były dwa mocno dyskusyjne rzuty karne, z których pierwszy nasi Piwosze zamienili na bramkę, a przy drugim dał o sobie znać zaburzony przez wpływ alkoholu błędnik. Egzekutor posłał piłkę, diagonalnie (jak mawiał Andrzej Strejlau), tak pomiędzy naszą bramka, a drzemiącym za płotem obserwatorem z ramienia FIFA panem „K…a jak wy gracie?”. Pamiętam też, że po moich słowach do operatora kamery, że chyba jeszcze nigdy nie udało nam się strzelić gola po rzucie rożnym, Michał S. zdobył ostatniego gola meczu, przypieczętowując tym samym wynik spotkania i swoją grę w tej edycji Etnoligi. Z tego co zapowiadał za tydzień go nie będzie.
Cóż świetna gra całego zespołu przyniosła końcowy sukces. Podobno, jakiś odurzony liśćmi koki szaleniec, na fali euforii krzyczał po meczu: „Dajcie nam Taborową”. Czy jego słowa odbija się czkawką, czy nokautującym tryumfem UA, okaże się za tydzień. Oddaję głos do studia…
Adam Dziadak          

Jeśli chcesz zobaczyć co się dzieje w studio zajrzyj na stronę www.uslyszecafryke.org




środa, 16 listopada 2011

Etnoliga. Fundacja 'Usłyszeć Afrykę' 3 - 10 Chrząszczyki/ POL Afrikans

Oczywiście, że mogliśmy oddać ten mecz walkowerem. Mogliśmy też udać, że jest zbyt zimno na grę na ursynowskim orliku, albo, że nasi zawodnicy cierpią na kurzą ślepotę, co w warunkach ograniczonej widoczności skutecznie uniemożliwiłoby im efektywną grę. Ale, ale… to już nie byłoby to samo, co zmierzyć się na boisku z samym liderem etnoligowych rozgrywek. To miał być przecież historyczny mecz.
A więc zagraliśmy, a raczej rozpaczliwie zawalczyliśmy o utratę jak najmniejszej liczby bramek i wyjście z twarzą ze spotkania z drużyną o niewinnie brzmiącej nazwie- Chrząszczyki/Pol-Afrikans.
Zerkam do wikipedii szukając odpowiedzi na pytanie dlaczego ekipa, która śmiało mogłaby nazwać się: diabły tasmańskie, albo apocalypto wybrała określenie tak mylne dla swojej siły i sprawności. Być może z powodu grubego chitynowego pancerza, który miałby chronić ich przed kopniakami i faulami drużyny przeciwnej? Albo z racji ich łatwej adaptacji do środowiska w którym żyją, mięsożerności, przeobrażeń z larwy w poczwarkę, gryzącego aparatu gębowego?
Dokładnie o godzinie 15.00 Chrząszczyki/Pol Afrikans wkroczyli na zieloną orlikową murawę w składzie czterech rosłych Afrykańczyków, bramkarz i jedna kobieta. Nie mogliśmy być gorsi, więc na pierwszy ogień wystawiliśmy naszych najlepszych (czyli wszystkich) zawodników i dwie urocze niewiasty- żonę i siostrę obecnego kapitana FUA- Maćka L. Zaczęło się całkiem nieźle, czyli przez pierwsze kilka minut nie straciliśmy żadnej bramki, co przy takim rywalu dawało nadzieję, że nie skończymy z wynikiem 24:1. Mieliśmy wszak w swoich szeregach doświadczonego gracza ligi okręgowej z dalekiej nadmorskiej miejscowości o dźwięcznie brzmiącej nazwie Rumia. Marysia (siostra kapitana) zręcznie lawirowała pomiędzy chrząszczykowymi zawodnikami, zamiatając co raz swoim długim złotym warkoczem, co śmiem twierdzić skutecznie rozpraszało naszych rywali pozwalając naszym graczom na odebranie turlającej się pod nogami piłki.
Niemałym sprytem i poświęceniem wykazał się nasz bramkarz Maciek B., któremu udało się skutecznie obronić setki celnych strzałów na naszą bramkę. Za wyjątkiem oczywiście tych kilku, które przesądziły o wyniku meczu. Ale, żeby nie było. I my podczas tych 60 minut mieliśmy okazję do wybuchów dzikiej radości. Zupełnie samodzielnie i dzięki własnemu piłkarskiemu talentowi kapitan Maciek L. strzelił dwie piękne bramki. Radości nie było końca. Pierwszą bramkę udało się zdobyć Robertowi (gościowi z zimnej północy).
Mecz zakończyliśmy z wynikiem 3:10, co przy grze z tak mocną drużyną okazało się wynikiem naprawdę przyzwoitym.

Tekst: Paula
Zdjęcia: Przypadkowy przechodzień, Kasia i Marysia
Montaż filmu: Maćko z Bogdańca



poniedziałek, 7 listopada 2011

Etnoliga. Kancelaria i Przyjaciele 9 - 2 FC "Usłyszeć Afrykę"

Stało się tradycją, że relacje z kolejnych meczów rozpoczynają się od opisu piłki. Tym razem piłka była mokra. Można więc zacząć tak: Mokra piłka, czyli mecz Kancelaria – Fundacja. 6 listopada 2011.

Piszę o nawilgotnieniu piłki, bo był to istotny czynnik wpływający destruktywnie na grę naszej drużyny, o którym należy pamiętać interpretując wynik meczu. (9-2 dla Kancelarii). Czytelnik może sobie pomyśleć, że piłka była tak samo mokra dla obu drużyn więc nie ma nad czym biadolić. Niby tak, ale dla nas - mających afrykańskie korzenie - było to bardziej niedogodne. W rejonach, w których działa Fundacja „Usłyszeć Afrykę” jest sucho. (Naszym ideałem jest wysuszona słońcem Jabulani).

Jeśli chcecie wiedzieć w jakich rejonach Afryki działa Fundacja zajrzyjcie na stronę: www.uslyszecafryke.org

W zeszłym tygodniu wygraliśmy mecz z ZionC. A jak mawia trener Gmoch zwycięskiego składu się nie zmienia. Musieliśmy załamać tę regułę, bo część zeszłotygodniowych tryumfatorów była na uczelni, część zachorowała, a inni dochodzili do siebie po wieczorze kawalerskim. (Czyli też chorowali. Najlepszego Michał)! Los pozostałych zawodników z drużyny nie jest mi znany. Z tego powodu w czasie kompletowania składu było trochę nerwowości. Ale dzięki uprzejmości kolegów przyjaciół i ich znajomych udało się zebrać dziarską siódemkę. Jak widać po nazwie drużyny przeciwnej nie tylko my mamy taką metodę na znajdywanie graczy do składu. (Może trzeba zmienić nazwę na Znajomi i Fundacja)?

Zanim doszło do rozpoczęcia meczu na wilgotnej murawie i pierwszego kopnięcia mokrej piłki zauważyłem zawodników z drużyny przeciwnej, którzy skupili się wokół jednej z ławeczek przy boisku do koszykówki. Zupełnie nie wyglądali mi na pracowników kancelarii. Niektórzy z nich byli przyodziani w dresy z napisami: Legia, Gwardia i sam nie wiem jeszcze co. Znalazł się też taki zawodnik, który miał na nogach ochraniacze. A to już z pewnością oznacza wyższy stopień wtajemniczenia futbolowego. Po samym ubiorze przeciwników można się było spodziewać ciężkiego meczu. Wszystko to można zobaczyć na zdjęciu, zrobionym Kancelarii i Fundacji przed rozpoczęciem meczu. Nasi zawodnicy z gołymi piszczelami faktycznie prezentują się jak przedstawiciele NGOsów. ;)

No i rzeczywiście mecz był ciężki. Tak jak poprzednio, część meczu przeznaczyliśmy na zgranie się z nowymi zawodnikami. Tym razem zgrywanie zajęło większość meczu. Właściwie to cały. Mimo to udawało nam się stwarzać sytuacje pod bramką Kancelarii. Niestety, często brakowało wykończenia akcji, zdecydowania, dobrego przyjęcia pod bramką i przede wszystkim celnych strzałów. Przeszkadzała nam - wspominana już - mokra piłka.
Przeciwnik często grał długą piłkę za plecy obrońców, wykorzystywał nasze błędy, łatwo strzelał gola za golem. Mając przewagę bramkową kontrolował mecz. Do przerwy przegrywaliśmy 6-1. W drugiej połowie mieliśmy „rzucić się na przeciwników” i jeszcze trochę powalczyć. Wyszło z tego tyle, że angażując się w przodzie zapomnieliśmy o tyle. Wynik drugiej połowy to 3-1 dla Kancelarii.
Mimo przegranej jesteśmy nawet zadowoleni ze swojej gry. Zdarzały nam się już gorzej zagrane mecze ze słabszymi przeciwnikami. Nasze poczynania można zobaczyć na filmie przygotowanym przez reportera Maćka B.

Mecz z Kancelarią i jej przyjaciółmi przyniósł kilka nowości:
  • Mieliśmy nowych zawodników. Tym razem dwóch.
  • Po raz pierwszy odwiedził nas prawie cały zarząd Fundacji „Usłyszeć Afrykę”. Szkoda, że trafili na mecz zakończony porażką. Mam nadzieję, że jeszcze nas odwiedzą i obejrzą lepszy występ.
  • Grupa reporterska gotowa do zbierania materiału fotograficznego i filmowego z meczu była nadzwyczaj liczna. Ilość aparatów fotograficznych, którymi dysponowali reporterzy przewyższyła liczbę bramek strzelonych przez naszych zawodników... Zebrany materiał jest niezwykle bogaty. Część tego materiału można zobaczyć wokoło tego tekstu.
  • Po raz pierwszy relacja z meczu powstała w wersji video. Powtórki! Tego nam brakowało! Film wygląda tak jakbyśmy to my wygrali 2 -1. Ale reporter Maciek stał pod bramką przeciwników oczekując na nasze akcje zakończone bramką. Materiał z przyczyn technicznych przedstawia nasze akcje.

monsti

PS Dla zainteresowanych losem matki karmiącej wspomnę, że był on bardzo podobny do tego z zeszłego tygodnia.
PS2 Zawsze fajnie wymienić imiona strzelców bramek. W tym tygodniu są to Paweł i Maciek.




niedziela, 30 października 2011

Etnoliga. Mecz Usłyszeć Afrykę - FARE ZionC.

Podczas poprzednich meczy piłka była krótka (z tendencją do pomniejszania), a w spotkaniu z FARE ZionC po prostu okrągła. Ale nie kształty i rozmiary piłki były dziś najważniejsze, ale to, że lądowała ona częściej w siatce przeciwnika niż naszej!  Tak, tak... Wygraliśmy 4-3! I tym razem to nie był jakiś tam sparing ale prawdziwy mecz ligowy. Dzięki zwycięstwu wyraźnie awansowaliśmy w tabeli.

Po ostatnim gwizdku ujrzałem rozpromienione twarze zawodników naszej drużyny. Na każdej z nich zauważyłem uśmiechy w kształcie banana. Bananów naliczyłem osiem. Cieszyły się również kibicki*.
(Po części ze zwycięstwa, a po części z tego, że nie musiały grać. A nie musiały, bo żadna zioncowa dziewczyna na mecz nie dotarła i ustaliliśmy z przeciwnikami, że rozstrzygniemy sprawę w męskim gronie. Z tym graniem byłby z resztą problem, bo jedna z kibicek nie umie jeszcze chodzić i dopiero pełza. Druga kibicka opiekuje się pierwszą, bo jest jej mamą. Umie chodzić i biegać i czasem też kopnie piłkę ale pod warunkiem, że ktoś kompetentny zajmie się dzieckiem. Tym razem z powodu przedmeczowych ustaleń nikogo do opieki nie trzeba było szukać).

Żeby wspomniane bananowe uśmiechy pojawiły się na twarzach, musieliśmy się sporo namęczyć. Mecz był - jak to zazwyczaj bywa w naszym wykonaniu - dramatyczny. Na początku straciliśmy dwie bramki. Nie wróżyły one nic dobrego na kolejne minuty meczu. Nasi zawodnicy kicali po murawie jak zające po łące. (Być może tak podziałała na nas nazwa przeciwnika?) Obstawiał bym jednak, że przyczyną problemów był raczej brak zgrania. Skład był bardzo eksperymentalny, bo większość naszych podstawowych graczy wyjechała ze stolicy, aby przeprowadzić skauting w rodzinnych miastach i poszukać młodych talentów, które mogłyby w przyszłości zagrać dla naszej drużyny. Niektórzy poszukując kandydatów zagnali się nawet do innych państw - kapitan Tomek wraz z reporterką Pauliną do Szwecji, a Adam do Kolumbii. Być może te wyjazdy w przyszłości zaowocują występem w Usłyszeć Afrykę jakiegoś Eriksona albo Gonzalesa...

Tymczasem wróćmy na natolińskie boisko i meczu z ZionC. Do momentu, w którym my w eksperymentalnym składzie kicamy jak zające, tracimy dwie bramki, a przeciwnicy z ZionC w żarówiastożółtych trykotach co chwilę wyprowadzają groźne akcje. Taka sytuacja trwała dłuższą chwilę, aż w końcu coś zaczęło się kleić. Nasze akcje stawały się coraz bardziej składne i groźne. Strzeliliśmy dwie bramki i był remis. Chyba za szybko pomyśleliśmy, że jest dobrze, bo przed przerwą daliśmy sobie wbić jeszcze jednego gola. Druga połowa należała do nas. Strzeliliśmy kolejne dwie bramki nie tracąc żadnej. Zaliczyliśmy też co najmniej dwa słupki. Przeciwnicy również wyprowadzili kilka groźnych akcji, ale na nasze szczęście nie powtórzyła się sytuacja z meczu z Bednarską i dowieźliśmy zwycięstwo do końca.

Udało się! Mamy trzy punkty! Chcieliśmy wygrać mecz z ZionCami, bo przeciwnik patrząc na jego miejsc w tabeli, był w naszym zasięgu.  Osiągnęliśmy ten cel. A to dzięki zaangażowaniu na boisku wszystkich zawodników. Bramkarz robił co mógł. Nawet wybijał  piłki chorą nogą. Obrona działa. Pomoc też. Atak również. Ściągnięci w ostatniej chwili zawodnicy - Paweł, drugi Paweł i Krzysiek z kolegą spisali się bardzo dobrze. To oni strzelili wszystkie gole.

Żeby sprawdzić co robimy w czasie wolnym od gry w piłkę zajrzyjcie na stronę naszej fundacji: www.uslyszecafryke.org

monsti


*kibicka - kibic rodzaju żeńskiego
  kibicki - kibic rodzaju żeńskiego w liczbie mnogiej

środa, 26 października 2011

Mecz z INTER(NATIONAL)


Jeszcze krótsza piłka.
Wieczór 23 września 2011 przejdzie do historii polskiego futbolu niczym tak wielkie chwile jak zwycięski remis na Wembley, czy choćby wygrana 1:0 z San Marino po golu zdobytym ręką przez Furtoka. Panie i Panowie drużyna "Usłyszeć Afrykę" odniosła swój pierwszy tryumf w Etnolidze. I to w jakim stylu. Zdobyliśmy 3 bramki nie tracąc przy tym żadnej. Ale po kolei. Równo o 19.00 wybiegliśmy na murawę boiska. Od początku oddaliśmy kilka groźnych strzałów na bramkę. Zarówno nasi napastnicy, jak i bramkarz mieli pełno roboty. Po pierwszym kwadransie gry wszystko było już jasne... Przeciwnik tego wieczoru już nie stawi się na boisku. Wygrywamy walkowerem. Zmęczeni rozgrzewką, ale szczęśliwi rzucamy się sobie w ramiona. Historyczny, zwycięski skład: Maciek, Paweł, Tomek, Adam, Gabriel i naszych dwóch nowych graczy, ze wschodzącego rynku piłkarskiego w Wietnamie (wybaczcie, ale imion ze wzruszenia nie spamiętałem). Chciałbym w tym miejscu podziękować moim kolegom z boiska, że nigdy nie stracili nadziei, wiernie trwali na placu gry i nie ulękli się. Wszak przeciwnik w każdej chwili mógł się pojawić. Niesieni radością zdecydowaliśmy się rozegrać mecz towarzyski z zawodnikami różnych zespołów, którzy w odróżnieniu od naszych niedoszłych przeciwników znajdowali się akurat na terenie ośrodka sportowego typu Orlik. Wiem, że mecz był towarzyski, a rezultat nie będzie odnotowany w rocznikach statystycznych FIFA, ale wynik przecież idzie w świat. Byli tam wszakże gracze legendarnej FC Taborowej. W grze potwierdzamy nasz powrót do piłkarskiej elity wygrywając 4:3, a nasza postawa, a szczególnie piękne rajdy wietnamskich przyjaciół, niezwykła zadziorność w ataku Pawła, dyscyplina w linii obrony braci Dziadak, podniebne i niewiarygodne wprost interwencje Gabriela w bramce oraz niezmordowana praca Macieja ukoronowana jego bramką strzeloną z odległości 3/4 długości boiska na długo pozostaną w pamięci, nie tylko pana kloszarda wiernie obserwującego rozgrywki zza płota (swoją drogą, jak przyjdą mrozy warto zapoznać go ze strażą miejską). To tyle. Ja żegnam się z Wami drodzy czytelnicy i z boiskiem przy Bażantarni na 3 kolejki, życząc dalszych sukcesów niezmordowanej drużynie "Usłyszeć Afrykę". 
Adam

Zapraszamy do odwiedzania www.uslyszecafryke.org i poznawania naszych pozapiłkarskich działań.  

wtorek, 18 października 2011

Etnoliga. Krótka piłka - czyli relacja z meczu z Estiqlal.


    16 października A.D. 2011 stanęliśmy na ubitej ziemi w kolejnej nierównej walce z przeciwnikiem z obozu Etnoligi. Nazwa drużyny, która się z nami starła - Estiqlal - do tej pory stanowi dla nas zagadkę, tak jak styl gry który nam narzucili. Ich prędkość, zgranie, technika i niehumanitarne metody, takie jak gra „z klepki” i ośmieszające nas dryblingi oceni historia.
    W pierwszej połowie nie było zbyt wielu śmiałków, by w barwach „Usłyszeć Afrykę” wyjść na pewną śmierć. Widzieliśmy przecież wroga rozgrzewającego się na boisku bocznym i wiedzieliśmy co nas czeka. Stawili się Maćko herbu Brzezina (wbrew zakazom cyrulika), Maćko z Lichotów, jego kompan Michał, Rafał DIABLO Włodarczyk z zaciągu łowickiego i ja, błędny rycerz, syn ziemi kurpiowskiej. Niebiosa zesłały nam Gabriela, nieznanego nam pochodzenia osobnika, który zgodził się wesprzeć nasz ruch oporu.
    Jak śpiewała Kasia Nosowska w piosence „Mimo wszystko” - „Do niedzieli  jakoś szło…” i tak też było w pierwszej połowie. Wynik 4:1, z jakim schodziliśmy na przerwę dawał jeszcze jakieś nadzieje.  Z tego okresu pamiętam pierwszą bramkę, gdy przeciwnik bezwstydnie minął nas jak tyczki i posłał piłkę do naszej siatki. Pamiętam też, jak piłka uderzona przez ich napastnika, choć wydawałoby się niegroźna, z siłą jakąś nieczystą uderzyła w naszego leżącego bramkarza Maćka i przetoczywszy się po nim jak walec wpadła do bramki.  Pamiętam, też jak wyprowadzając kontrę moje podanie przejął afrykański wojownik postawiony na obronie Estiqlalu i umożliwił skuteczne, acz nie po naszej myśli, sfinalizowanie akcji. W pierwszej połowie przeżyliśmy też ostatnią chwilę radości (nie licząc pięknych parad bramkarskich).  Kolega  Gabriela, który do nas dołączył dośrodkował z rzutu rożnego. Jam to nie chwaląc się zagłówkował w światło bramki, większość obrońców i bramkarz zaliczyło glebę, ktoś  jednak zablokował strzał. Zrobiło się zamieszanie. Piłka, piłka gdzie jest piłka. Nagle patrzę spadła na wyciągnięcie mojego buta marki Kronos, więc - mówiąc słowami Mariusza Śrutwy - „, kopłem... no i wpadła”.
    W drugiej połowie graliśmy już futbol totalny. Znaczy totalnie się pogubiliśmy. Na początku był chaos. Znajomi Mehdiego, którzy dołączyli do nas, zamiast bronić względnie korzystnego wyniku stojąc na obronie, rzucili się odrabiać straty. Wszyscy zresztą wychodziliśmy, ze słusznego jak nam się wydawało założenia, że nic nie mamy do stracenia. Okazało się, że jednak mamy. Było to 6 bramek, które zamknęły wynik stosunkiem 10:1.
    Puentę niech stanowi poniedziałkowy poranek u mnie w pracy. Z Piotrkiem C. pauzującym przez kontuzję sprawdziliśmy tabelę. Wiedziałem już, że była to historyczna kolejka, w której pierwszą porażkę odniosła FC Taborowa.  Jej pogromcą była drużyna o myląco łagodnej nazwie - Chrząszczyki. Ale dopiero wynik jaki odnieśli w jednym z poprzednich meczów, mówi wiele o sile ich rażenia. Że zacytuję moją poranną rozmowę z kolegami w pracy:
Ja: No i ten, przegraliśmy 10:1.
Kolega: To nie porażka, to pogrom!
Ja: Bez przesady, pogrom to 23:1.

Adam

Fundacja Usłyszeć Afrykę nie tylko gra w piłkę. Jeśli chcesz się o tym przekonać zajrzyj na www.uslyszecafryke.org

   

środa, 12 października 2011

Mecz FC Usłyszeć Afrykę z Klapsami. Czwarta kolejka Etnoligi.

Czwarty mecz za nami. Nie powiem, szansa na pierwszą w rozgrywkach (naszą) wygraną była i to całkiem spora, ale już od początku coś jakby było nie tak. Wiatr wiał w nie w tą co trzeba stronę, a ptaki krążyły nad boiskiem jak sępy nad padliną. Zła passa rozpoczęła się w momencie, gdy Ula przyglądając się tablicy z wynikami meczów zapytała „zmieniliśmy nazwę?”. Otóż nie, nie zmieniliśmy, za to po raz kolejny zostaliśmy nie Fundacją Usłyszeć Afrykę, tylko mamą Afryką, Afryką bez mamy, Fundacją Afryka albo Afryką Inaczej. Będę się zatem upierać, że brak korzystnego dla nas wyniku został spowodowany tym właśnie niecnym (zamierzonym?:)) procederem. Ale po kolei.
Już o 15.30 pierwszy zmobilizowany do granic możliwości zawodnik FUA biegał w te i wewte wzdłuż Orlika rozciągając rozleniwione na Bali mięśnie. Podczas gdy Tomek D. usilnie prężył się i skakał pozostali zawodnicy powoli zbierali się do wyjścia z domu lub właśnie (wzorem poprzednich tygodni) przypomnieli sobie o tym, że dziś grają mecz. Cóż samodyscyplina nie należy do naszych mocnych stron. O 15.55 zebrała się ostatecznie prawie cała drużyna i wyłuskując z torby przymałe koszulki FUA odziała się jak należy. Na rozgrzewkę czasu zabrakło, więc zanim sędzia odgwizdał początek spotkania, Maciek M. zdążył tylko puścić piłkę w bramkę, w której ku własnej niedoli stał kilkunastoletni młody gracz. Stał tylko przez chwilę, bo piłka zmiotła go w światło bramki, a siła podmuchu przykleiła na kilka chwil do podłoża. Z wielkim siniakiem na policzku stoczył się z boiska, Maciek grzecznie przeprosił, a mecz rozpoczął się jak należy. Pierwsza bramka padła już po kilku minutach tradycyjnie już, do naszej siatki.
Gdyby był z nami nasz profesjonalny i szybki jak wiatr Mohammed S. pokonanie przeciwników byłoby proste jak drut, niestety los nam nie sprzyjał, gdyż nasz najzwinniejszy zawodnik skręcił nogę, co skutecznie wyeliminowało go z gry na kilka dni. Zatem zupełnie samodzielnie i bez pomocy profesjonalnych piłkarzy musieliśmy szukać okazji, żeby wynik wyrównać. I szukaliśmy. Biegając, turlając się, faulując i krzycząc na innych, że nas faulowali (a nóż się coś wymusi?:)), wprowadzając kolejne zmiany w nadziei na powiew świeżości na murawie.
Zebrane na trybunach kobiety modliły się o przychylny wynik spotkania, żeby w domu nie było gadania, ale kiedy Ula została zaćmiona (z pewnością to też nie był przypadek) przez uderzenie wielką głową gracza z przeciwnej drużyny, nadzieja wśród kibicujących osłabła. Nasza jedyna, waleczna kobieta zeszła z murawy w oparach lekkiego zamroczenia. Potem wszystko toczyło się jak zwykle, poza tym, że Tomek S. zamiast biegać po boisku pokrzykując jak reszta drużyny, skakał za linią autu i wymachiwał żelaznymi kulami, a to karząc komuś biec, a to się zatrzymać. Sam grać nie mógł, bo do nogi nie wiedzieć czemu przykleił mu się ciężki jak kamień kawałek gipsu. Pamiątka po ostatnim meczu.
Wraz z nieubłaganie zbliżającym się końcem pierwszej połowy w drużynie FUA robiło się coraz bardziej nerwowo. Niczym gorączka złota niegdysiejszych poszukiwaczy bogactw, całą naszą drużynę opanował co najmniej stan podgorączkowy i nerwowe poszukiwania sytuacji podbramkowej. Udało się dopiero w drugiej połowie, kiedy po błogiej i jak zwykle przebiegającej w spokojnej atmosferze przerwie swój atak na K2 tego meczu rozpoczął Jarek J. Biegł i biegł (niestety nie widziałam z czyjego podania), aż zza tabunu graczy wałęsających się pod bramką publiczność ujrzała piłkarską białą skarpetę nacierającą na przeciwnika i ku wszystkich radosnemu zaskoczeniu, celnie trafiającą w światło bramki. Udało się! Być może pomogła sama skarpeta zmęczona majtaniem się we wszystkie strony, a może właśnie nasza zła passa zechciała się do nas wypiąć swoim tyłem, w każdym razie- gol był i nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. A, że jedyny, no cóż, widać prócz zamiłowania do samodyscypliny mamy w drużynie coś jeszcze- chęć uszczęśliwiania nie tylko siebie, ale i naszych przeciwników. Wszak to idea, nie ilość bramek ma znaczenie największe.

Jeśli myślicie, że Fundacja Usłyszeć Afrykę zajmuje się tylko grą w piłkę to się mylicie. Zajrzyjcie na www.uslyszecafryke.org aby się przekonać. 

Tekst: Paula
Zdjęcia: Magdalena Król
 

poniedziałek, 3 października 2011

Etnoliga po raz trzeci. Mecz z "Wszystko jedno".

Adam Dziadak i jego mocno subiektywna relacja.
Podjąłem się streszczenia naszego 3 spotkania w Etnolidze, gdyż nikt jakoś się nie garnął, by w kilku słowach opisać naszą kolejną klęskę. A miał być to dzień naszego pierwszego tryumfu w turnieju. Słoneczna pogoda, przeciwnik, któremu nomen omen miało być „Wszystko jedno”. Nic nie zapowiadało tragedii. A jednak. Dziś w futbolu światowym nie ma już słabeuszy. Ale po kolei.
Dla mnie mecz zaczął się od straceńczej jazdy rowerem. Jako Polak, kibic, patriota, nie mogło mnie zabraknąć na Stadionie Narodowym, na prezentacji zamykania dachu. Trochę to trwało, a i tak pewnie można obejrzeć wszystko na youtubie. Przeliczyłem się trochę z czasem i pędziłem jak wariat, gdyż przypomniałem sobie, ze w plecaku mam świeżo uprane koszulki naszego zespołu. Zdążyłem tuż przed meczem. Na murawie nowe twarze. Dyrektor MEN powołany przez Tomasza Skibę, jego podwładny wspomniany już przeze mnie Tomek S., Piotrek - mój kolega po fachu i brat mój Tomasz. Niestety Piotr wrócił ze zgrupowania w Turcji, które nie do końca przepracował, a Tomasz szukał świeżości na Bali, gdzie najwyraźniej jej nie odnalazł. Dzielnie jednak walczyli i jak na pierwszy mecz w tym ustawieniu zostawili sporo zdrowia na boisku. Skład uzupełniała niezastąpiona w obronie Ula.
Był też on. Człowiek legenda, bohater meczu, po raz pierwszy w drużynie „Usłyszeć Afrykę” - Safadi. Ja byłem zbyt zmęczony, żeby od razu wejść na boisko, rozmawiałem więc ze stojącym na „poboczu” boiska Mehdim. Wtajemniczył mnie, że nasz nowy kolega nie jest Pakistańczykiem, tak jak on, lecz Palestyńczykiem. Wiadomo, jak to jest Poland, Holland. Nasz selekcjoner Tomek S. lekko się pomylił.
Pierwsza połowa, jakoś umknęła mojej uwadze. Pamiętam tylko, że Safadi początkowo stał na bramce i wybronił kilka 100% sytuacji. Potem ktoś go zmienił i już było gorzej. Pamiętam też, że po moim wejściu na boisko miałem świetną sytuację. Kropnąłem, piłka trafiła w poprzeczkę i spadła. Przed czy za linią bramkową, to już zostanie tajemnicą. Tak czy inaczej sędzia nie uznała bramki. O ile się nie mylę jedynego dla nas gola w tej połowie zdobył Safadi, tak więc na przerwę schodziliśmy z wynikiem 3:1.
W drugiej połowie już było lepiej. Pamiętam tylko jak Safadi szalał po całym boisku i zdobywał dla nas bramki. Chyba był autorem wszystkich. Wszędzie go było pełno, ku przerażeniu kobiet z „Wszystko jedno”. Miały mu za złe, że po crashtestowych zderzeniach z mężczyznami z ich obozu, żądał satysfakcji ze strony sędziego. Musiałem go uspokajać, bo sytuacja stawała się napięta, jak atmosfera na bliskim wschodzie. Naszą drużynę wzmocnił nielicho Maciej Lichota. Mieliśmy kilka fajnych rajdów na ich bramkę, kilka rzutów rożnych. Było sporo zmian. Safadi bodajże trafił w słupek, ich obrońca poprawiając kropnął w poprzeczkę i tyle. Z drugiej strony Ula wybiła piłkę z linii bramkowej, ratując nas przed stratą bramki. Eufemistycznie mówiąc - nie ustrzegliśmy się błędów. Brak powrotów zmęczonych napastników, proste straty i wszechobecny chaos spowodował, że mecz przegraliśmy 5:6 i praktycznie straciliśmy szanse na tytuł - jeśli takowy w ogóle jest.
Wzorem Dariusza Szpakowskiego pozwolę sobie na podsumowanie. Naszą bolączką jest zbyt mało dokładnych podań. Bez tego nalatamy się w ataku, a i tak nam piłkę w środku odbiorą. Kontra to musi być kontra i na początku drugiej połowy to funkcjonowało. I choć zepsułem świetne podanie Tomka S., tak należy próbować. Należy też próbować strzałów z dystansu, choć nad celownikiem trzeba popracować. Co do obrony się nie wypowiadam, bo i tak cokolwiek zrobimy jest źle. Mogę mówić, za siebie. Zwrotność mam żadną i jak mnie ktoś minie, to już umarł w butach, ja go nie dogonię. Nie ma więc chyba co ganiać za piłką, tylko poczekać na gościa, skoncentrować się na wykopaniu mu piłki i liczyć na to, że się nie chybi.
Zakończę słowami poety: „niech żywi nie trącą nadziei”. Może w końcu da się usłyszeć Afrykę.

Jeśli myślicie, że Fundacja Usłyszeć Afrykę tylko gra w piłkę to się mylicie. Można to łatwo sprawdzić na stronie www.uslyszecafryke.org.

niedziela, 25 września 2011

Druga kolejka Etnoligi. Mecz z Loaded Zeppelins

To nie był zwykły mecz. Zwykłym przecież nie nazwiemy takiego, w którym podczas niespełna 50 minut pada 14 bramek, a na boisku biega bardziej lub mniej ogarnięta gromada różnokolorowych i różnopłciowych zawodników. To było widowisko!
Pierwsze spotkanie na murawie rozpoczęło się w tym tygodniu już o 15.00. Mecz pomiędzy FUA a drużyną LOADED ZEPPELINS rozpoczął się chwilę po 18.00. I przez tą chwilę wszystko było dobrze. Pierwsza bramka (stratna dla FUA) padła w okolicach 5tej minuty. Kolejnych pewnie nikt nie liczył, biorąc pod uwagę fakt, że sami mieliśmy problem ze zliczeniem ilości lądujących w naszej siatce piłek. Cóż graliśmy z mocną drużyną.
Przez pierwsze 15 minut nasi zawodnicy (i zawodniczka) pocili się i szaleli na boisku wykonując bardziej lub mniej skoordynowane ruchy, pokrzykując do siebie co jakiś czas („podaj”, „tutaj”) i za wszelką cenę starając się odeprzeć ataki drużyny widocznie górującej przygotowaniem technicznym i sprawnością fizyczną. Potem pojawił się on- Paweł. Wbiegł na boisko tanecznym krokiem, w pierwszej akcji potknął się i przeczworakował przez kilka metrów, by za chwilę w mistrzowskim stylu zdobyć dla nas pierwszą, wymarzoną bramkę! Zaraz potem zmęczony ( i dumny) zszedł z boiska, żeby włożyć okulary i wreszcie zobaczyć co dzieje się na murawie.
Fantastycznie radziła sobie nasza jedyna (w pierwszej połowie) kobieta Ula, która dwoiła się i troiła biegając w swoich zupełnie nowych korkach pomiędzy rosłymi osobnikami drużyny przeciwnej, co jakiś czas stwarzając akcje sprzyjające przeniesieniu gry na drugą połowę boiska. Świetnie spisał się również nasz bramkarz, który w przeciwieństwie do tego stojącego w drugiej bramce nie miał czasu na nic poza machaniem rękami i nogami w celu obronienia naszej siatki przed kolejnym strzałem. W drugiej połowie meczu zmienił go Tomek, któremu nawet kilkakrotnie udało się obronić lecącą z prędkością światła piłkę, lub kopnąć ją tak daleko, żeby mieć czas na przygotowanie się do kolejnej obrony. Wielkim sercem wykazali się nasi przeciwnicy, którzy ofiarnie zaproponowali nam zamianę bramkarzy, ale męska duma nie pozwoliła naszym graczom na przyjęcie tej propozycji. Dzięki temu straciliśmy 10 bramek, ale przynajmniej zrobiliśmy wszystko co się dało, żeby nie było ich więcej.
A było to nie lada wyzwanie, bowiem LOADED ZEPPELINS uzbroili się w dwie nieletnie dziewuszki, które zwinnie manewrowały pomiędzy naszymi graczami. Nie wiem już czy to ze zmęczenia, czy z fascynacji tak młodą kadrą zespołu nasz dzielnie walczący Adam dał się wykiwać (jak na oko)10 latce i biegnąc w bliżej nieokreślonym kierunku patrzył smutno, jak ta odbiega w siną dal z jeszcze przed chwilą jego piłką. Na szczęście w tym czasie pojawiła się już na boisku Kaja (dla której wczorajszy mecz był pierwszym tego typu w karierze). Powiew świeżości udało się poczuć po kolejnych 5 minutach, kiedy to Kaja wreszcie krzycząc radośnie „jeee, pierwszy kontakt z piłką” odebrała ją naszej 10 latce i żwawo przebiegła przez pół boiska podając piłkę Adamowi, który brawurowo strzelił naszą ostatnią w tym meczu, czwartą bramkę. Nie udałoby się oczywiście pominąć zasług naszych dwóch Maćków, którzy z najwyższym poświeceniem walczyli o uzyskanie władzy nad piłką i stworzenie pod bramką przeciwnika pasjonujących i niebezpiecznych akcji. Pomimo tego, że kilkakrotnie trafiliśmy w obok lub ponad bramką, nasza ławka rezerwowych owszem była długa, lecz zajęta przez tylko dwie osoby, nasza forma pozostawiała wiele do życzenia, to pasji do gry nie można było nam odmówić. No i w końcu zdobyliśmy kilka bramek, a to w meczu z tak dobrą drużyną jest swojego rodzaju sukces.
Kolejny mecz już za tydzień. Tym razem po zwycięstwo.

Paula


Odbyła się druga runda spotkań w Etnolidze. Zanim podam wynik meczu pomiędzy naszą drużyną - Fundacją Usłyszeć Afrykę - a Loaded Zeppelins zwrócę uwagę czytelników, że pod wieloma względami ten mecz można uznać za udany.
Po pierwsze mieliśmy szeroką ławkę rezerwowych.
Po drugie trzeba podkreślić dobrą grę naszych pań. Naprawdę nie żałowały zdrowia. Przypominam sobie kilka mrożących krew w żyłach zagrań  z ich udziałem. Trafienie piłką z najbliższej odległości jednej z pań po wznowieniu gry przez bramkarza. Wybicie głową piłki na aut. (Dodam, że z gracją, a pewnie i z bólem). Kilka padów na murawę po starciu z przeciwnikiem.
Po trzecie w drugiej połowie zremisowaliśmy 3-3. (Przynajmniej tak mi się wydaje).
Po czwarte widać, że atak pracuje na stabilnym poziomie. Tak jak w poprzednim meczy strzeliliśmy 4 bramki!
Po piąte czasami słychać było doping kibiców i rezerwowych. (Może zorganizujemy wuwuzele na następną kolejkę? Wtedy Fundacja Usłyszeć Afrykę będzie słyszalna).

To może teraz podam wynik. Przegraliśmy 10-4.
Cyferki mówią same za siebie. Obrona się nie spisała. Z pewnością dobrze by było gdybyśmy zorganizowali sobie stałego bramkarza. (Dziękujemy miłym zawodnikom z drużyny przeciwnej z propozycję szybkiego transferu w przerwie meczu. Zeppeliny chciały nam oddać swojego bramkarza).
Pocieszamy się, że przeciwnik był z wysokiej półki. Trzecie miejsce w zeszłym sezonie mówi samo za siebie.
Kończę ten wpis, bo nie ma co za bardzo roztrząsać porażki. Trzeba trochę potrenować w czasie tygodnia i humorem przystąpić do meczu za tydzień.

Jeśli myślicie, że Fundacja Usłyszeć Afrykę tylko gra w piłkę to się mylicie. Można to łatwo sprawdzić na stronie www.uslyszecafryke.org.

montsi

Tak to wyglądało z murawy. A zza linii mecz oglądała dopingująca grającego męża reporterka. Mam nadzieję, że niebawem napiszę swoją relację.

niedziela, 18 września 2011

Usłyszeć Afrykę gra w Etnolidze

Dzisiaj Fundacja Usłyszeć Afrykę - w skrócie FC Usłyszeć Afrykę - rozegrała pierwszy mecz w Etnolidze organizowanej przez Fundację Dla Wolności. Zremisowaliśmy 4:4 z drużyną Bednarska. Mecz był bardzo zacięty. Szala zwycięstwa przechylała się to na jedną to na drugą stronę. Zazwyczaj to my pierwsi strzelaliśmy gole, a przeciwnicy wyrównywali. Najgorsze jest to, że ta sztuka udała im się również w ostatniej minucie, a właściwie sekundzie meczu. 3 punkty przeszły nam koło nosa. Ale mimo, że te punkty przeszły koło... to nasze nosy nie są zwieszone na kwintę. Cieszymy się z zaangażowania wszystkich zawodników zwłaszcza dzielnych pań w tym matki karmiącej. Niektórzy - w tym piszący te słowa - odkryli w czasie meczu, że Etnoliga zaplanowana jest chyba dla niższej kategorii wagowej...

Jeśli myślicie, że Fundacja Usłyszeć Afrykę tylko gra w piłkę to się mylicie. Sprawdźcie www.uslyszecafryke.org

montsi