środa, 16 listopada 2011

Etnoliga. Fundacja 'Usłyszeć Afrykę' 3 - 10 Chrząszczyki/ POL Afrikans

Oczywiście, że mogliśmy oddać ten mecz walkowerem. Mogliśmy też udać, że jest zbyt zimno na grę na ursynowskim orliku, albo, że nasi zawodnicy cierpią na kurzą ślepotę, co w warunkach ograniczonej widoczności skutecznie uniemożliwiłoby im efektywną grę. Ale, ale… to już nie byłoby to samo, co zmierzyć się na boisku z samym liderem etnoligowych rozgrywek. To miał być przecież historyczny mecz.
A więc zagraliśmy, a raczej rozpaczliwie zawalczyliśmy o utratę jak najmniejszej liczby bramek i wyjście z twarzą ze spotkania z drużyną o niewinnie brzmiącej nazwie- Chrząszczyki/Pol-Afrikans.
Zerkam do wikipedii szukając odpowiedzi na pytanie dlaczego ekipa, która śmiało mogłaby nazwać się: diabły tasmańskie, albo apocalypto wybrała określenie tak mylne dla swojej siły i sprawności. Być może z powodu grubego chitynowego pancerza, który miałby chronić ich przed kopniakami i faulami drużyny przeciwnej? Albo z racji ich łatwej adaptacji do środowiska w którym żyją, mięsożerności, przeobrażeń z larwy w poczwarkę, gryzącego aparatu gębowego?
Dokładnie o godzinie 15.00 Chrząszczyki/Pol Afrikans wkroczyli na zieloną orlikową murawę w składzie czterech rosłych Afrykańczyków, bramkarz i jedna kobieta. Nie mogliśmy być gorsi, więc na pierwszy ogień wystawiliśmy naszych najlepszych (czyli wszystkich) zawodników i dwie urocze niewiasty- żonę i siostrę obecnego kapitana FUA- Maćka L. Zaczęło się całkiem nieźle, czyli przez pierwsze kilka minut nie straciliśmy żadnej bramki, co przy takim rywalu dawało nadzieję, że nie skończymy z wynikiem 24:1. Mieliśmy wszak w swoich szeregach doświadczonego gracza ligi okręgowej z dalekiej nadmorskiej miejscowości o dźwięcznie brzmiącej nazwie Rumia. Marysia (siostra kapitana) zręcznie lawirowała pomiędzy chrząszczykowymi zawodnikami, zamiatając co raz swoim długim złotym warkoczem, co śmiem twierdzić skutecznie rozpraszało naszych rywali pozwalając naszym graczom na odebranie turlającej się pod nogami piłki.
Niemałym sprytem i poświęceniem wykazał się nasz bramkarz Maciek B., któremu udało się skutecznie obronić setki celnych strzałów na naszą bramkę. Za wyjątkiem oczywiście tych kilku, które przesądziły o wyniku meczu. Ale, żeby nie było. I my podczas tych 60 minut mieliśmy okazję do wybuchów dzikiej radości. Zupełnie samodzielnie i dzięki własnemu piłkarskiemu talentowi kapitan Maciek L. strzelił dwie piękne bramki. Radości nie było końca. Pierwszą bramkę udało się zdobyć Robertowi (gościowi z zimnej północy).
Mecz zakończyliśmy z wynikiem 3:10, co przy grze z tak mocną drużyną okazało się wynikiem naprawdę przyzwoitym.

Tekst: Paula
Zdjęcia: Przypadkowy przechodzień, Kasia i Marysia
Montaż filmu: Maćko z Bogdańca



3 komentarze:

  1. Dziękujemy drużynie przeciwnej za sportową rywalizację w dobrej atmosferze.
    Jako bramkarz wypowiem się co do założeń przedmeczowych. Cel był jeden - żeby nie stracić 24 bramek. Jak czytaliście - zadanie to udało się zrealizować. Powiem więcej! W pewnym momencie meczu wynik brzmiał 1:1. Myślę, że gdyby mecz trwał jakieś 50 minut krócej dowieźlibyśmy remis do końca :D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Musimy sprawdzać jakość zdjęć zrobionych przed meczem. Bo są trochę niewyraźne.

    Dzięki za mecz!

    OdpowiedzUsuń
  3. Gość z Zimnej Północy17 listopada 2011 09:55

    U nas wcale nie jest tak zimno:P
    Thx za wspólny wysiłek i powodzenia!:)
    Macias na króla strzelców!!:P

    OdpowiedzUsuń