wtorek, 18 października 2011

Etnoliga. Krótka piłka - czyli relacja z meczu z Estiqlal.


    16 października A.D. 2011 stanęliśmy na ubitej ziemi w kolejnej nierównej walce z przeciwnikiem z obozu Etnoligi. Nazwa drużyny, która się z nami starła - Estiqlal - do tej pory stanowi dla nas zagadkę, tak jak styl gry który nam narzucili. Ich prędkość, zgranie, technika i niehumanitarne metody, takie jak gra „z klepki” i ośmieszające nas dryblingi oceni historia.
    W pierwszej połowie nie było zbyt wielu śmiałków, by w barwach „Usłyszeć Afrykę” wyjść na pewną śmierć. Widzieliśmy przecież wroga rozgrzewającego się na boisku bocznym i wiedzieliśmy co nas czeka. Stawili się Maćko herbu Brzezina (wbrew zakazom cyrulika), Maćko z Lichotów, jego kompan Michał, Rafał DIABLO Włodarczyk z zaciągu łowickiego i ja, błędny rycerz, syn ziemi kurpiowskiej. Niebiosa zesłały nam Gabriela, nieznanego nam pochodzenia osobnika, który zgodził się wesprzeć nasz ruch oporu.
    Jak śpiewała Kasia Nosowska w piosence „Mimo wszystko” - „Do niedzieli  jakoś szło…” i tak też było w pierwszej połowie. Wynik 4:1, z jakim schodziliśmy na przerwę dawał jeszcze jakieś nadzieje.  Z tego okresu pamiętam pierwszą bramkę, gdy przeciwnik bezwstydnie minął nas jak tyczki i posłał piłkę do naszej siatki. Pamiętam też, jak piłka uderzona przez ich napastnika, choć wydawałoby się niegroźna, z siłą jakąś nieczystą uderzyła w naszego leżącego bramkarza Maćka i przetoczywszy się po nim jak walec wpadła do bramki.  Pamiętam, też jak wyprowadzając kontrę moje podanie przejął afrykański wojownik postawiony na obronie Estiqlalu i umożliwił skuteczne, acz nie po naszej myśli, sfinalizowanie akcji. W pierwszej połowie przeżyliśmy też ostatnią chwilę radości (nie licząc pięknych parad bramkarskich).  Kolega  Gabriela, który do nas dołączył dośrodkował z rzutu rożnego. Jam to nie chwaląc się zagłówkował w światło bramki, większość obrońców i bramkarz zaliczyło glebę, ktoś  jednak zablokował strzał. Zrobiło się zamieszanie. Piłka, piłka gdzie jest piłka. Nagle patrzę spadła na wyciągnięcie mojego buta marki Kronos, więc - mówiąc słowami Mariusza Śrutwy - „, kopłem... no i wpadła”.
    W drugiej połowie graliśmy już futbol totalny. Znaczy totalnie się pogubiliśmy. Na początku był chaos. Znajomi Mehdiego, którzy dołączyli do nas, zamiast bronić względnie korzystnego wyniku stojąc na obronie, rzucili się odrabiać straty. Wszyscy zresztą wychodziliśmy, ze słusznego jak nam się wydawało założenia, że nic nie mamy do stracenia. Okazało się, że jednak mamy. Było to 6 bramek, które zamknęły wynik stosunkiem 10:1.
    Puentę niech stanowi poniedziałkowy poranek u mnie w pracy. Z Piotrkiem C. pauzującym przez kontuzję sprawdziliśmy tabelę. Wiedziałem już, że była to historyczna kolejka, w której pierwszą porażkę odniosła FC Taborowa.  Jej pogromcą była drużyna o myląco łagodnej nazwie - Chrząszczyki. Ale dopiero wynik jaki odnieśli w jednym z poprzednich meczów, mówi wiele o sile ich rażenia. Że zacytuję moją poranną rozmowę z kolegami w pracy:
Ja: No i ten, przegraliśmy 10:1.
Kolega: To nie porażka, to pogrom!
Ja: Bez przesady, pogrom to 23:1.

Adam

Fundacja Usłyszeć Afrykę nie tylko gra w piłkę. Jeśli chcesz się o tym przekonać zajrzyj na www.uslyszecafryke.org

   

3 komentarze:

  1. Adaś bezbłędna relacja!!!!!BEKA

    OdpowiedzUsuń
  2. Maćko z Bogdańca18 października 2011 12:06

    Brawa dla redaktora Adama, dobre podsumowanie naszego występu. Pragnę nadmienić, że po raz pierwszy graliśmy w ustawieniu z diamentem w obronie. Nowa taktyka zaskoczyła przeciwnika i w pewnym momencie było tylko 1:2.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozno, bo pozno, ale moze ktos przeczyta. Sam bylem ciekaw co znaczy Estiqlal. Znaczy to WOLNOŚĆ

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń